piątek, 29 maja 2015

Lalka nie Barbie, czyli STARO(Ś)Ć Princess & the Pea Storytime oraz NOWOŚĆ Vi and Va

Moje pobożne (westchnienia i) życzenia odnośnie do lalek wygłaszane na Waszych blogach nadal działają ;-) i owocują "nabożnym" ;-P kupowaniem lalek marzeń za ceny poniżej pięciozlotowe.
Jaki mam system? Obecnie żaden, za zbieractwa młodości oglądałam "internety" częściej, teraz już rzadziej. Wciąż jednak zdarza mi się przeglądać, zwłaszcza pod kątem ogłoszeń "lalki nie Barbie" poniżej 5 zł, bo a nuż, widelec.
Ostatnio takie bieda-zakupy sprowadziły mi do domu wymarzoną Storytime'kę! To dość ironiczne, że mam wadę wzroku, a dobre oko do lalek. Tę rozpoznałam mimo kiepskiego zdjęcia (stan trupkowatości), na którym była uchwycona wśród innych raczej bokiem niż przodem i nie w całości. Była opisana jako "lalka nie Barbie"... Zaryzykowałam i zarezerwowałam, pytając jakiej jest firmy, kiedy podano mi, ze t&m, wiedziałam już, że chodzi o MGA i kupiłam.
MGA, jeśli dobrze się orientuję wypuścił serię Storytime w 2001, a ja... cóż większość lalek, które mi się podobają i które CHCĘ (Liv, Moxie Teenz...) nie są już produkowane, a ja dowiedziałam się o nich/zachciało mi ich się, po ogłoszeniu zakończenia ich produkcji. Mimo tego, docierają do mnie, ale raczej w stanie trup. Dzisiejsza nie jest wyjątkiem, choć zachowała oryginalna koronę. To księżniczka na ziarnku grochu, w pudełku miała książeczkę ze swoją bajką oraz zielono-fioletową suknię. Znacie, wiecie, i już widzieliście; a jak nie, to możecie o tu, tu i tu. Ja ubrałam ją w sukienkę zakupioną przy tej okazji. Lalka zaskoczyła mnie tym, że jest taka duża, wysoka! Dlatego doszyłam do sukienki falbankę ze wstążki, miała być niebieska, ale jakoś wyszłam z pasmanterii ze złotą; prócz falbanki zrobiłam z reszty złoty "naszyjnik" i bransoletkę.


 

 

MGA: Storytime: Princess & the Pea; 2001
 
Co mnie zaskoczyło prócz wzrostu lalki, a la królowa Jadwiga? To, że gdzieś już widziałam to ciałko... I wy też je widzieliście - lalka ma tułów i wzrost (31,5 cm) taki sam jak moja Mała Moxienka. W sumie nie powinno to mnie zdziwić aż tak, mając w pamięci moje poprzednie odkrycie związane z syrenką Avery Moxie Girlz i syrenką ze Storytime, a mianowicie to, że proporcje ciała i ogon Avery pożyczyła od starszej o 7 lat koleżanki. Ręce mają trochę inne, ale to jest (prawie) to samo :-) Zresztą patrzcie [uwaga golizna].

Tam, gdzie kończy się plastikowa część ogona Moxie, Księżniczka ma koniuszki palców;
tułów , w tym pępek i piersi - identyczne; nawet charakterystyczny wzorek fali na bieliźnie prawie taki sam.
Oj, ktoś tu odświeżył stare matryce.

Moxie Girlz: Magic Swim Mermaid 2014 a Storytime: Princess... 2001
 
To była starość, a teraz nowość. Jak wiecie zbieram nie tylko Moxie, ale i inne lalki, zwłaszcza MGA. Dlatego bardzo mnie ucieszyła wiadomość wprost z USA.
Z ostatniej chwili! W tym roku MGA wprowadziło nową serię lalek. Bardzo podobna do Moxie Girlz 9tylko niższą ;-)). Nazywa się ona Vi and Va i bardzo przypomina początki tak znanych serii ze "stajni" tego producenta zabawek, jak Bratz i Moxie. Nacisk został tym razem jednak położony na rodzinę i "etniczność" laleczek. Są one pochodzenia meksykańskiego (jak moja najulubieńsza Sophina z Moxie Girlz), zapewne ze względu na rosnący rynek hiszpańskojęzyczno-etniczny w Stanach. Coś musi być na rzeczy, skoro nawet polskie seriale i programy są sprzedawane stacjom amerykańskim skierowanym właśnie go tej mniejszości. Nazwa Vi(and)Va i hasło "Celebration starts with family" obrazuje radość i celebrowanie więzó rodzinne, a główne znów! cztery lalki to siostry: VIviana (ciemniejszy odcień skóry, brązowe włosy, brązowe oczy - taka ichnia Sophina) i VAlentina (ciemniejszy odcień skóry, brązowe o rudawym odcieniu włosy, niebieskie oczy - coś jak Bria) oraz ich kuzynki Felicia (jaśniejszy odcień skóry na rysunku, lalka ma ciemniejszy, blond włosy, zielone oczy - prawie jak Avery) i Roxxy (brązowe oczy, czarne włosy, jaśniejszy odcień skóry - prawie jak Lexa).


[źródło]

Family-Fiesta-Fun tymi 3xF zaprasza nas strona nowych mieszkanek domu MGA do wspólnej zabawy z dwoma siostrami i ich kuzynkami a zarazem najlepszymi przyjaciółkami. "Każdy dzień jest przygodą i dobra okazją, by świętować więzy rodzinne i przyjacielskie". Vi to 16-letnia piosenkarka [The Singer - czyżby powrót -używanych - pseudonimów?] nierozstająca się z gitarą, Va [The Chef] to młodsza o rok mistrzyni kuchni meksykańskiej, Felicia z kolei ma 17 lat i jest artystką [The Artist] i kreatywną duszą, a najstarsza Roxxy tancerką (przypominająca mi trochę mattelowską Cleo - przynajmniej na rysunku; a oczy wszystkich oczy Robecki Steam). Na rysunku najbardziej podoba mi się Viviana, ale jako lalka - Valentina. Miło by było jednak zebrać wszystkie, przynajmniej z tej pierwszej serii.
Lalki są w sklepach na terenie USA (a przynajmniej w Target - nie dziwicie się zatem, że gdybym pojechała do USA byłby to żelazny punkt mojej wyprawy;-)) podobno już od stycznia; świetną recenzję macie tutaj. Co mi się w nich podoba? Brak stopobutów, urocze dżeniferlopezowe bioderka, karnacje i kreacje - właściwie identyczne na lalkach, co na rysunkach promocyjnych. A najlepsze jest to, że mam szansę je nabyć póki jeszcze je produkują ;-) Od polskiego dystrybutora otrzymałam bowiem informację, że rozważa on wprowadzenie tej linii lalek, jednak nie wcześniej niż w przyszłym roku (2016). Trudno je będzie wyszukać na aledrogo - za krótka nazwa, o ile się pojawią, a byłoby miło. Na razie w USA wyszły wszystkie lalki po jednej, paczki dodatkowych strojów i marzenie - dwupak urodzinowy sióstr ViVa. [Zanim zatem Allegro i Targecie, to] Tk Maxxie - nadchodzę!!!

poniedziałek, 25 maja 2015

Kolekcjoner(ka) (nie)kości, czyli Cloe Bratz The Movie i Mattel Peek-a-boo Petites

Dziś tekstu mało, bo czas przeznaczony na blogowanie "zjadło" dziś szukanie nazw "postowanych" lalek.

Wymyśliłam sobie, że pokażę jedną ze zdobytych lalek z mojej ubogiej jak na razie (z braku czasu, a nie chciejstw) łiszlisty. Padło na Cloe, która przyjechała do mnie w (chyba) handmade'owej sukience wraz z Yasmin z tej samej serii ubraną w sukienkę oryginalną Cloe i z trupkami, którymi naprawiłam m.in. znana Wam Kellan (z tego co pamiętam, tak to jest prowadzić bloga nie na bieżąco, tylko po latach). Cloe ma trochę wyciętych włosów, ale nic to, to co najbardziej lubię w tej serii, prócz "cekinowych sukni" jest artykulacja ciałka (które zresztą pokazała wczoraj Ashoka).
Żeby wykorzystać fakt artykulacji, wymyśliłam, że Cloe będzie kolekcjonerką lalek (skoro o "Kolekcjonerze kości" pisała magja), która chwali się swoim zbiorem (w oryginalnej sukni byłaby zapewne celebrytką zaproszoną na promocje lalek Znanej Firmy). Trochę przekornie Cloe została kolekcjonerką lalek... Mattela!
Prezentowane przez nią maluchy to Peek-a-boo Petites (do ich identyfikacji polecam i stronę), sygnowane 2004 i już nie produkowane. Powstało ponad 18 linii tych lalek (nie licząc tych sprzedawanych w zestawach). Są one bardzo podobne do nieco późniejszych Barbie Mini B. Od Mini B. odróżnia je to, że praktycznie każda z nich (przynajmniej na początku) miała własne imię i numer (niektórych numerów jednak nie wyprodukowano, a pod koniec produkcji przestano przejmować się nadawaniem fantazyjnych imion). Laleczki, a właściwie minifigurki "zginające się" jedynie w pasie, startowały jako pewnego rodzaju pełnoprawne lalki a zarazem ozdoby do opakowań baniek mydlanych, później pojawiały się w pudełeczkach przypominających kwiaty, słodycze czy kosmetyki... Takie pudełeczka z zawartością w  środku można było nosić jako breloki do spodni, naszyjniki, a niektóre laleczki - również te sprzedawane w zwykłych pudełkach - jako pierścionki.
Moich maluchów właściwie nie kupiłam - gdy zapytałam o możliwość ich kupna na lokalnym portalu wraz z wysyłką, sprzedająca Pani kazała mi zapłacić tylko za przesyłkę, a lalki po prostu mi dała, tłumacząc, że zależy jej na po prostu na oddaniu zagracających dom zabawek. Pani zyskała trochę miejsca ;-) a ja maluchy, które jak myślałam, są Mini B.arbie, które już wcześniej chciałam mieć. Okazało się, że nie, ale dopiero teraz, bo lalki jak zwykle przeleżały swoje. Niektórym brakuje części ubranek, wszystkim dodatków. Jednak nie myślcie, że  narzekam, bo jak wiadomo, darowanej lalce nie zagląda się w metrykę, a laleczki są przeurocze i bardzo fajnie sprawdzają się jako, co prawda duże, ale jednak - lalki lalek.

A teraz obiecana sesja. Cloe i jej kolekcja.

"O nie, sprzedawca obiecywał, że to Barbie!"
Bratz: Cloe The Movie i Mattel: Peek-a-boo Petites #522.
Tę (roz)poznałam jako pierwszą. To Peek-a-boo Petites #552. Tutaj zdjęcie w pudełku. W plecach ma dziurkę - można z niej było zrobić pierścionek, korzystając z dołączonej do opakowania obrączki.

"W sumie, słodkie są, zatrzymam je!"
#503 (bez imienia) i #39 (Happy Birthday Hadley)
Tę niebieską zaś - jako ostatnią. Choć przypomina Mermaidia Sea Pixies 1, to jest to #503 (bez imienia), różnicę widać w nogach (tu różowe, tam niebieskie) i fryzurze. W plecach dziurki trzy: laleczka miała skrzydła (dwie dziurki), można ją także było nosić (pewnie bez nich) jako pierścionek. Czarnowłosą znalazłam jako drugą (ex aequo z poniższą) i jest to jedna z pierwszych lalek tego typu, oznaczona numerem #39 Happy Birthday Hadley. Tutaj, pod numerem 39 macie jej zdjęcie (ta to miała akcesoriów!), obok, pod 38, poniższa krzywooczka.

"Ciekawostka kolekcjonerska: nierówny makijaż".
#38 Birthday Blair
Ma krzywo nadrukowane oczy i brak jej korony, ale stanowi pewnego rodzaju komplet z #39. To #38 Birthday Blair, tu znalazłam zdjęcie mogące świadczyć o tym, że sprzedawano je razem, w dwupaku. Obie nie mają dziurek w plecach - były typowymi laleczkami, bez specjalnych przeznaczeń biżuteryjnych.

"Nie martwcie się, obszyję Was!".
#505 i #507 (obie bez imienia)
Najtrudniejsze do odnalezienia i odnalezione na samym końcu. Cała na różowo to #505 (tutaj w opakowaniu), podobną buźkę, ale z innym makijażem, ale już na pewno takie same włosy miała jedna z pierwszych lalek w tej serii Charming Princess Caprice #40. Różowo-niebieska zaś, to prawie na 100% #507 (tutaj jest zdjęcie, ale niezbyt wyraźne). Rozpoznanie utrudniał brak spódniczek. Obie mają dziurki w plecach - były pierścionkowe.
 
Na koniec Cleo z kwiatami - The Movie to świetna seria, no nie?
 


 

Słoneczne kwiaty dla Was
(ten bukiecik był dołączony do lalek, ale nie wiem od czego jest).
 

czwartek, 21 maja 2015

Bicie rekordu albo Mona Lisa czyli koleżanki i koledzy RG od kosza

Cześć, dzisiaj poznacie powód, dla którego stałam się niespodziewaną właścicielką Rochelle Goyle ;-)
 
To był tak, to było tak - przed weekendem majowym weszłam do SH, było kilka lalek Barbie z przedostatniego moldu, ale drogo... między nimi maluszek z uroczą buźką i nieznaną mi sygnaturką oraz jego jak dedukowałam, "mama", gdyż lalki wydały mi się podobne, pewnie przez włóczkowe odzienie (być może były od jednej osoby, bo nawet Barbary ubrano w wełniane, choć o wiele gorsze i niezbyt pasujące, "ubranka") i HONG KONG na ciele. Podeszłam do kasy, wywiedziałam się o ceny... z kalkulacji wynikało, że wszystko prócz dzidziusia za drogie. Pomyślałam tak - cóż takich Barbiów nie zbieram więc OK, a po "mamę" wrócę, jak dowiem się skąd dzidziuś (a więc i ona) i zabrałam go do domu za 70 groszy. Oczywiście coś tam się dowiedziałam, ale uznałam, że może to niekoniecznie to... a w międzyczasie żałowałam, że nie kupiłam "mamy". Wróciłam do SH tydzień później, myślę - jak będzie to będzie... Poszłam a tam pierwszą rzeczą jaką wyciągnęłam była znana Wam już Roch (Barbiów już nie było). 
 
Wyciągnełam jeszcze takie "bezcenne" cuda:
 
Nie, nie wiem co to, zdało mi się urocze i przypominające Monchhichi
(musiałam przegapić jakąś czapkę, bo włosów ma tyle ile widać, czubek głowy łysy,
ale uciekłam szybko od kosza, bo się bałam, ze mi dzieci wyrwą lalki ;-P)

To wiem co, ale wzięłam z chytrości, bo nie mam takiej lalki - pomyślałam o nich jako o dawcach głów...
Ale gdyby ktoś coś - chętnie przygarnę takie ciało.

Oraz "mamę" bez głowy... na szczęście była w pudełku i z wszystkim - do kasy. Zdecydowana byłam kupić tylko ją, ale pomyślałam - nie zawadzi spytać o resztę. 3,50 - usłyszałam. Za wszystko :-) Bicie rekordu (70 gr za sztukę!) zakończyło się sukcesem!
A teraz odkrycia.


Najpierw dziecko - sygnatura [cała na "prostokącie" z tyłu głowy] (c) U.D.CO.INC [poniżej] HONG KONG; na karku miejsce, w którym chyba miała być druga sygnatura, albo była i została zamazana w trakcie produkcji (?), mogę odczytać tylko coś co wygląd na "H"[ongkong?]. Głowa guma, ciało plastik. Ubranko staranne, ale raczej nie oryginalne. Po długich poszukiwanio-porównywaniach stwierdzam, że: 1) maluch jest wyrobem firmy Uneeda Doll Company; o tej amerykańskiej firmie, powstałej na Brooklynie i działającej w latach 1917-1991 [niektóre jej lalki są sygnowane inaczej, stąd znana jest też jako Tony Toy Company of Hong Kong], można dowiedzieć się więcej tutaj (polecam tę stronę), 2) jedyna pasująca do opisu lalka tej firmy to Pee Wee (zobaczcie czy nie podobny "pyszczek" i ubranko na zdjęciu tutaj, choć  mój lalek się nie zgina ;-), tak jak i jego "mama"), zatem jest to któryś (a właściwie któraś) z [The Pocket Size Doll] Pee Wee firmy Uneeda. Lalki te, mierzące 3 i pół cala, pojawiły się po raz pierwszy w 1965 roku i produkowane były do lat 80. XX wieku (wczesne ich wersje miały na stopach napis: Pee-Wees T. M.). Pee Wee - to zabawne i urocze zarazem imię doskonale pasuje do tego szkraba, choć niestety nie wiem, który/a to, może kiedyś znajdę, na pewno nie z pierwszych, bo nie ma podpisach nóg.
 
 
Teraz "mama" - po tygodniu w SH utraciła głowę, która walała się po koszu bez korpusu, miała też rozprute sukni "ramiączko" od sukienki na szczęście i ja, i sprzedawczyni pamiętałyśmy, że "mama" miała głowę i póki jej nie znalazłam, zakrywałam dzielnie koszyk przed nieletnią dziewczynką (ale nie martwcie się, jej mama i tak nie chciała jej nic z kosza kupić, więc z dzieckiem o lalki się nie biłam).Jest to lalka pełna niespodzianek. Po pierwsze, dobrze zapamiętałam, że obie lale wyprodukowano w Hongkongu, ale "mama" poza napisem "Made in Hongkong" na plecach i takim samym na każdym bucie, nie posiada innych (ciało plastik, głowa guma - ale bez oznaczeń). Po stwierdzeniu tego faktu na miejscu w sklepie wiedziałam już, że nie jest mamą. Ale OK, zapłaciłam, to mam i do domu wracam. W domu - cuda panie, cuda - czyli robię oględziny kiecki, a tu taki widok:
 
Nie chcecie wiedzieć z jaką sztuką quasi-koniakowskiej bielizny mi się to skojarzyło ;-) ale po konstatacji, że to nie może być to co myślę, odważnie przeszukałam jej "kieszenie" i znalazłam to:
 
 
Serwetkę, na której jednej części znajdował się rysunek naczyń i napis: "Przy opuszczaniu stołówki, prosimy o zwrot naczyń. Dziękujemy za pomoc!" Fakt: 1) lalka była w stołówce; 2) lalka była w Norwegii. Pomyślałam wtedy: a co, jeśli lalka stała na stole, a w jednej kieszonce miała solniczkę, a w drugiej pieprzniczkę, albo w obu serwetki? Mogło tak być, zwłaszcza w jakiejś domowej/rodzinnej restauracji.
 
Na koniec zdjęcia, lalek sztuk dwie ze sztuką... Tajemnicza Norweżka z Hongkongu występuje, a jakże, przy jedzeniu by Cezanne, a malutki amorek przy tycjanowskiej Wenus. Razem, już odziani, oglądają Mona Lisę - czyż moja tajemnicza brunetka z uśmiechu i nieznanej do końca przeszłości nie przypomina Wam bohaterki tego obrazu Leonarda? 
 



 
 

poniedziałek, 18 maja 2015

I co z tego, czyli (nie)pełnosprawna Rochelle Goyle

Mimo, że nadal jakbym miała dziecko, tobym mu takiej lalki nie kupiła... od "nienawiści" do zrozumienia, a nawet podziwu wobec wykonania (niektórych) lalek MH, jak się okazało w moim przypadku... tylko jeden krok. Zdecydowanie wolę EAH, to bardziej moja bajka, zwłaszcza, że wykonanie solidniejsze...
Po majowym weekendzie poszłam do SH, po inną lalkę, ale pierwszą rzeczą jaką wyciągnęłam była ona... golutka i bezprzedramiennorączna Rochelle Goyle. A że dzień był przecenowy, a na nóżce widniało 6 zł, pomyslałam, ze pójdzie za jakieś 4... Przy kasie okazało się, że moje matematyczne obliczenia były mocno zawyżone i tak stałam się właścicielką różowowłosego gargulca za 70 groszy.

Roch skromnie zakrywa swe granitowe wdzięki frotką na rękę po przybyciu do mnie...
Co mi się w niej nie podoba: klejogłowie! Ale kiedyś się z tym uporam hurtowo (mam jeszcze jedną pacjentkę do tego zabiegu). Co mi się podoba: stawy, które ma, są w świetnym stanie! a plastik/guma, z którego jest odlana ma "kropeczki" imitujące prawdziwy kamień - zwłaszcza twarz pod tym względem robi wrażenie. 415-letnia obywatelka Upioryża zachowała także swoje oryginalne kolczyki.
Poza tym goła jak święty turecki ;-) Postanowiłam ją ubrać we frotkę/opaskę na rękę (przyszła kiedyś gratis do jakiejś lalki), którą to okryłam ją do zdjęcia - moja Rochelle rzuciła wyzwanie swemu budulcowi i została wielbicielką tańca... A że nie umiem szyć wyszło tak:



 prócz sukienki dostała też "getry" i opaskę na rękę.

Cóż, dziwi Cię róż? Niepotrzebnie, to Mattel!
W sumie, to jakby trafiły się gdzieś ramiona i dłonie dla niej - chętnie przyjmę... (zależy mi tylko na nich ze względu na możliwość pozowania). Ale tak po prawdzie cieszy mnie taka, jaka jest.
Czy znacie serial "Glee"? Ostatnie sezony może nie, ale początkowe sprawiały mi wiele przyjemności. Nie tylko ze względu na świetne covery i dobrą obsadę, ale także na bardzo podobne do mojego podejście do inności i tolerancji... Perypetie nastolatków z "różnych bajek" pokazywały, że nie ważne jak kto wygląda, myśli, czuje - liczy się współpraca, życzliwość, wspólny cel i wzajemna pomoc w trudnych chwilach... "I co z tego?!" - było jedynym komentarzem do wystawionych na światło dzienne ludzkich "niedostatków".
Czy słyszeliście kiedyś o Nicku Vujiciciu? Gość jest znanym mówcą motywacyjnym, jeździ po całym świecie, ma żonę i dziecko i jak sam o sobie mówi, żyje bez rąk, bez nóg - więc - bez ograniczeń! Pewnie wielu "życzliwym", martwiących się o to jak on sobie w życiu da radę, gdy opowiadał o swych marzeniach rodzinnych i zawodowych, musiałby powiedzieć: "I co z tego?!"
Pewnie każdy z nas ma bliskich i/lub znajomych, których mógłby opisać "medyczną" łatką "niepełnosprawni", ja mam na pewno, a nawet mnie samej można by ją przykleić. Ale tak jak w przypadku bezrękiej (i co z tego?!) lalki, akurat dla mnie nie ma to żadnego znaczenia.

poniedziałek, 11 maja 2015

Fioletowy fascynator, czyli "ślubna" NN Barbie Superstar (Island Fun)

Niby maj jest bez "r", więc ślubów jak na lekarstwo, ale jeśli ktoś tak jak ja w przesądy nie wierzy (nie wierzyli w nie i moi dziadkowie, którzy rocznicę ślubu obchodziliby 1. maja), ma ku ślubnym dzwonom w maju wiele uroczych "okazji" - długie weekendy, słoneczne dni, konwalie i inne białe kwiaty, które nawiasem mówiąc, tak bardzo lubię...

Dzisiejsza Barbarę poznaliście jakiś czas temu, o tu. Przybyła ze Skipper i ubrankami z "różnych parafii".
Lalkę wymyłam, zwłaszcza włosy - te akurat na końcach się skręciły, więc tylko lekko je rozczesałam. Prócz ubytku włosów i chcącej się nadkruszyć szyi, którą wzmocniłam akrylem oraz "domowych" dziurek w uszach, lalka jest w świetnym stanie.
Jakoś od początku myślałam o niej jako o pannie młodej. Ale do jej makijażu - fioletowy cień do oczu - biała sukienka mi nie pasowała... choć to właśnie ona przybyła mi z pomocą - przy zepsutym rzepie był kawałeczek ciemnofioletowej wstążki. Uznałam to za dobry znak i postanowiłam ozdobić sukienkę taką właśnie szarfą.
Drugim około ślubnym problemem okazały się włosy Barbary. Piękne, lekko kręcące się, lecz wycięte nad lewym okiem. Wpadłam zatem na pomysł by zrobić Młodej wstążkową opaskę... a potem na jeszcze lepszy - wstążkową ozdobę do włosów, zakrywająca ubytek. Nazwałam ją modnie fascynatorem ;-)
Postanowiłam użyć do tego także fioletowej ozdoby do włosów, jak podejrzewam należącej kiedyś do  Totally Hair Barbie z 1992 (czy przypomina Wam myjkę do ciała? ;-)) To pod jej kolor, z pamięci dopasowałam w zeszłym tygodniu wstążkę i "szyłam".
Myślałam inaczej, wyszło tak jak niżej, myślę, że całkiem udanie, choć okazało się, że sukienka jest nieco za ciasna na Barb i nieco spada (doszyłam rzep i wstążkę; ozdobę owinęłam wstążką i przypięłam zabezpieczoną lakierem przed utlenianiem szpilką). A teraz kilka zdjęć (za bukiet posłużył materiałowy pierścionek). Towarzyszy stojaczek na jedną nogę (taki z lat 80. XX w.), nabyty również z lalką.
Ja wiem, że w Malezji (sygnowana: ciałko 1966, głowa (wewnątrz) 1976) wyprodukowali dużo takich (mnie przypomina moją Barbie z dzieciństwa o imieniu Majka), ale może ktoś coś?
Edit: Dzięki Lunarh wiem już, że jest to Barbie Island Fun z 1987. DZIĘKUJĘ!!!






 
 
 

 
 
Barbie Superstar: NN
Barbie Island Fun, 1987
Dzięki jeszcze raz serdeczne dla LUNARH!
 

piątek, 8 maja 2015

A po oczach je poznacie, czyli jak zidentyfikować swoje MG panny

Dziś post quasi-"naukowy", który zrodził się po zaprezentowaniu przez Kasię swoich Moxiaków (i ich identyfikacji) i mojego zakupienia na podstawie koloru oczu pewnej Moxianki...
Bowiem oczy, jak się mówi i pisze mają być zwierciadłem duszy - u Moxie Girlz sprawdza się to kapitalnie, gdyż właściwie tylko po oczach (+odcień skóry) można Moxiaki rozpoznać. Był czas, że jeszcze po włosach (+odcieniach skóry), ale gdy 4 podstawowym koleżankom dodano nie tylko inne znajome, ale i fantazyjne kolory włosów... Oczy, podobnie jak u Bratzów pozostały elementem niezmiennym i wyróżniającym.
Nie, nie myślcie, że jestem taka mądra - sama bym tego (a zwłaszcza pseudonimów) nie wymyśliła, przetłumaczyłam tylko to, efekt (z moimi kolorowymi komentarzami) poniżej.

Sophina- pseudonim Hershey Bar [batonik Hersheya/czekoladka]. Moja ulubiona, a zarazem pierwsza Moxie. Czekolady Hersheya lubię od dziecka, więc już się mojej predylekcji do Soph nie dziwię. Ciemniejszy odcień skóry, brązowe włosy, brązowe oczy. Przyjaciółka Lexy i Avery, najlepsza przyjaciółka Brii. Z pochodzenia Meksykanka. Na to bym nie wpadła, ale OK.

[moja pierwsza Moxie, Basics#1]

[też Basics#1 ale w innym stroju, zmierza do Kasi]

[dziecko dorabiało grzywę, musiałam poprawić]

[zbrodnia na Moxie, czyli ogłoszenie "włosy w świetnym stanie"]
Avery- pseudonim Blond Bunny [blond króliczek]. Jasny odcień skóry, blond włosy, niebieskie oczy. Przyjaźni się z Lexą i Brią, ale najbardziej z Sophiną. Jest Niemką. Mimo wszystko, na to też nie. Jakoś zawsze, tfu wcześniej [na początku mojego zbierania], myślałam, że one tam wszystkie z USA, no ale nie.

[tej jeszcze nie znacie]

[Basics#1]

[Alicja]

[Syrenka]
 Bria- pseudonim Brownie [czekoladowe ciastko chciałam napisać Murzynek, bo lubię to ciasto, ale to coś innego niż Brownie i jakoś nie brzmi...]. Ciemny odcień skóry, niebiesko-szare oczy, ciemno brązowe/czarne włosy. Przyjaciółka Avery i Sophiny, a zwłaszcza Lexy. Bria prawdopodobnie ma korzenie śródziemnomorskie. No bo jak inaczej przetłumaczyć to, że może być z: Włoch, Francji, Hiszpanii, Portugalii, a nawet Rumunii?
Lexa- pseudonim Kooky Kitten [szalony kociak]. Jasny odcień skóry, czarne włosy, zielone (czasami brązowe/orzechowe) oczy. Przyjaciółka Sophiny i Brii, najlepsza przyjaciółka Avery. Ma irlandzkie korzenie. Kto by się tego spodziewał?


[to moje Lexy-bliźniaczki, zobaczcie na subtelne myłki w makijażu]


[jedyne moje Moxiątko bez buta/nogi, jakoś nie umiem się zdobyć na to by jej go przykleić]

[jedyna moja Lexa, która ma naprawdę czarne włosy]
Jaylen- pseudonim Black Olive [czarna oliwka]. Bliźniaczka Sarai. Ciemniejszy odcień skóry, brązowe włosy, zielone oczy. Prawdopodobnie ma żydowskie korzenie. Ale z Żydów europejskich, zaznaczam.
[Jaylen włosy kręcone, po prawej]
[źródło]
Sarai- pseudonim Green Olive [zielona oliwka]. Bliźniaczka Jaylen. Ciemniejszy odcień skóry, brązowe włosy, zielone oczy. Prawdopodobnie ma żydowskie korzenie. Jw., ogólnie dziewczyny nie tylko) dlatego chcę je mieć! Tak, wyszedł tylko jeden zestaw.

[Sarai w spódniczce, po prawej]
[źródło]
Monet- pseudonim American Idol [amerykański idol]. Prawie jak wersja amerykańska popularnego talent show ;-) Jasny odcień skóry, miodowo-blond włosy, zielone oczy. Najlepsza przyjaciółka Amberly. Jest Francuzką. No, wiadomo, logicznie, brawo.

[mam swoją, ale zapomniałam obfocić]
[swoją drogą, żyłam jakiś czas w przeświadczeniu, że mam oryginalną głowę Monet
- głupia! patrzyłam na włosy, nie na oczy; Monet okazała się być Sophiną]
[źródło]
Ida- pseudonim Idaho Potato [ziemniak z Idaho]. Też zauważyliście, że te pseudonimy są rasistowskie [brownie] i/lub złośliwe... a miały pewnie być zabawne. U Bratzów miały jeszcze jakiś sens, pojawiały się na pudełkach, na koszulkach, w postaci zwierzaków-ulubieńców małych wersji lalek, u Moxie nie ma po nich śladu. Jasny odcień skóry, jasnobrązowe, jasnobrązowe oczy. Ida jest Czechosłowaczką. No i kogo tu wybrać, gdy Amerykanie (nie jest to pierwszy przypadek, gdy słyszę/czytam o istnieniu tego państwa obecnie z ust tej nacji. Pewnie jednak Czeszką, wszyscy lepiej znają w końcu Pragę.
[przegapiłam - awaria "internetów" - kupno takiej okazyjnie, buuuu]
[źródło]
Amberly- pseudonim Sporty In Jeans [sportowiec w dżinsach]. Opalona skóra, czarne włosy, niebieskie oczy. Najlepsza przyjaciółka Monet. Jest Irlandką. Czyli taka Lexa (tylko z niebieskimi oczami), co z Irlandii wybrała się na np. taką Florydę, opaliła się na pomarańczowo i "włala"? OK.


Bryten- pseudonim Golden Galore [mnóstwo złota]. Jasny odcień skóry, truskawkowo-blond włosy, zielone oczy. Jest Europejką. Dość szeroki "obszar", jak na współkoleżanki, ale dzięki temu i Polska może się do niej "poczuwać".

[prawie mam, jeśli dobrze odczytałam kolor oczu z kiepskiego zdjęcia]
[źródło]
Kellan- pseudonim Sporty In Sky Blue [sportowiec w chmurach]. Jasny odcień skóry, rude włosy, fioletowe/szare oczy. Najlepsza przyjaciółka Idy. Jest Irlandką. No, tu się stereotypy zgodziły, pięknie.


Merin- pseudonim Idol [idol]. Prawie jak polska wersja znanego talent show. Jasny odcień skóry, czarne włosy, niebieskie oczy.

[po lewej, co ciekawe w tym zestawie występowała z gitarą... coś z tym Idolem jest na rzeczy]
[tak, kupiłam kiedyś Merin, ale zdjęcie było tak kiepskie, że pomyliłam kolor oczu... Merin okazała się Lexą]
[źródło]
Są jeszcze "małe" Moxie i Moxie-chłopaki, ale o nich innym razem ;-)
Zdjęcia "moich" mordek będę dodawać na bieżąco (przynajmniej zastępując "cudze"), obiecuję!