poniedziałek, 30 marca 2015

Tanie panie na straganie aka Panienki z rynienki, czyli Niedziela Palmowa pod Halą

Wiosna pod Halą...
Mimo, że mieszkam w mieście, nieczęsto bywam w nim w weekendy. Wczoraj byłam - ostatnia (mam nadzieję) w tym roku "niedziela pracująca" przypadła mi akurat w Niedzielę Palmową...
Pogoda ładna, słoneczko, rowerów mnóstwo... więc, ubrana odpowiednio i stosownie (na luzie i bez makijaży), choć fundusze małe - pojechałam pod Halę na lale.
Z początku było tak sobie - klony..., potem sporo regionalnych z miejsc różnych (ale na nich się nie znam, choć podziwiam!, więc pewnie bym się dała "oszwabić"), w końcu "na rogu" w misce?/rynience? metalowej mignęły mi figury "barbiowe". 
Kucam - zaczynają się "igrzyska" ;-) [Kursywą co myślę, nie kursywą - co robię i mówię.]
Oglądam wszystko (czyli niewiele), czym stoisko chodnikowe bogate. Potem dotykam lalek w "misce", tak wiecie, od niechcenia. O! jest brunetka! i to jaka!!! Betty Teen od TONG [blondynkę mam, ale "wybawioną"] - patrzę tylko na nią, tylko ją chcę! Twarz kamienna, oglądam dalej... Obok buźka starej Steffi Love... Mam już taką..., ale, ale! Ma ruchome stawy (jeden "kołek" wystaje, ale nic to przecież)! Nie, takiej nie mam - chcę dwie! Ech, stare te lalki... Trzecia - obraz nędzy i rozpaczy włosowej... Przypomniałam sobie co prawda o niedawnym wpisie Katarzyny (tak mi się te różowe balerinki w pamięć wbiły), ale mając już cenne łupy, postanawiam poprzestać na dwójce, obawiając się horrendalnych cen. Odkładam wszystkie, zaczynam oglądać inne rzeczy. Potem wracam do lalek. Pan wdaje się w rozmowę z kolegą ze "stoiska"obok, ja z towarzyszącą mi magją, która z niewinnym wyrazem twarzy (jak na kogoś kto jest właścicielem nie tylko kilku Betty, ale i aż trzech jej/ich chłopaków o wdzięcznym i męskim imieniu Leslie) dopytuje: Podobają ci się? Ja jej szeptem: Żartujesz?! ONE są rzadkie! Pan wraca z pogaduch. Ja, już głośno do magji: No fajne, ale nie wiem czy to doczeszę... Pan dotychczasowy właściciel stwierdza: Za pięć złotych będą trzy! Na co ja mu: Wezmę tylko te dwie, nie umiałabym naprawić... Pan: Proszę wziąć wszystkie, nie chce mi się tego wozić! U pana dokupuje drobiazg pozalalkowy, wymieniam kilka zdań miłej rozmowy, płacę za lalki 5 złotych i podaję prawicę ;-) Koniec.

Wiosna koło Hali...
Były pod Halą i inne lale, w tym MH, ale tak sfatygowane, że aż smutek żal, jednak Warszawa ma lepsze... Dokupiłam więcv dziewczynom tylko (niestety niekompletny) gramofono-podstawko-pod-telefon od Robecci Steam z serii Dead Tired, a sobie drobiazgi.

Prawie "kupiłam MH" robi wielką różnicę...
Triumfalnie powróciłam do domu na obiad, a potem poszłam do pracy, namaczając uprzednio nowe lokatorki... Koniec gadania, oto i one... Uwaga, uwaga, pierwszy raz golizna na tym blogu - ostrzegałam jakby co ;-)


3 w cenie nawet nie jednej ;-) czyli za 5 złotych
 BTW: Oświećcie nie, czy jak Betty Teen ma brązowe oczy i włosy to to jest Gloria Teen? A tak w ogóle - wystarczy nazywać blondynkę tylko Betty? I jak się pisze Tong czy TONG?

Betty Teen/Gloria?, Tong - brunetka, której nawet nie zdążyłam poszukać



Steffi Love - stara, ale ja... artykułowana



Gratisowy Mattel - przypomniał mi nogami wpis Katarzyny, ale to chyba składak...
TAK! To składak: nogi ;-) wyglądają jak od jakiejś baletnicy lub My First Tea Part Barbie z 1995 roku,
ale głowa z całą pewnością - zidentyfikowana jako Teresa przez Łuk...,
a dokładniej przez Kidę - Fashion Fever Teresa z 2004! Dziękuję!!! Tyle by mnie ominęło! 
Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie - jak znacie powyższe dziewczyny bliżej, piszcie! Na prawdziwy już koniec, dal wszystkich, którzy dotrwali i doczytali ten końcowy, a rozpaczliwy apel o identyfikację, zdjęcie a la paparazzi tutejszych celebrytów: Janosik, Krakowianki i Krakowiak ;-)

Nawet nie pytałam o cenę/czy na sprzedaż...



poniedziałek, 23 marca 2015

Coś nowego, czyli Miranda Diva Starz

Zanim Alicja, a zwłaszcza bogate łupy z SH nie zmieniły moich planów postowniczych, chciałam pochwalić się tą lalką.


Miranda, Diva Starz, Mattel: 2001
Jak widać już na pierwszy rzut oka - to nie Moxie to nawet nie MGA. To Miranda Diva Starz od Mattela, jedna z moich dziwniejszych (i bardziej lubianych) domowniczek.
To było tak... Właściwie nie pamiętam dokładnie już jak, ale skoro znalazłam ją na aukcji, musiała być podpisana w stylu "bratz/moxie", którą nie jest i nie była... ale zainteresowała mnie. Taką lalkę widziałam po raz pierwszy w życiu! Nie wiem najzupełniej dlaczego, może po prostu lubię brzydkie lalki (lub skrajności), bo niezwykle mi się spodobała. A ponieważ w tamtych czasach "rozgrzeszyłam się" już z kupowania lalek innych niż Moxie zdaniem: dobrze mieć w kolekcji, tak TYLKO dla przykładu, po jednej INNEJ niż Moxie lalce, zalicytowałam.
Lalka poszła po cenie wywoławczej, ale nie spodziewałam się niczego innego po gołym, choć jak widzę, a raczej nie widzę po aukcjach, dość rzadkim u nas, trupku. Gdy przybyła do nowego domu, okazało się, że ma ubytki w palcach ręki i stóp, a co gorsza nie pasują na nią żadne buty. Zanim jednak odziałam, postanowiłam się dowiedzieć, kim panna owa jest. Powoli "poszło", znalazłam nawet instrukcję dot. wymiany baterii w lalce ;-) (ale tego nie zrobiłam).
Gdybym wtedy trafiłam na bloga Kidy, oszczędziłabym sobie kłopotu, ale trafiłam tam (postnie biję się w pierś) dopiero kończąc ten post - jeśli chcecie zobaczyć lalki Diva Starz w tym najładniejszą wg mnie Tię (oraz jej koleżanki w oryginalnych ubrankach i butach!) na naprawdę dobrych zdjęciach - polecam!
Lalki Diva Starz Mattel wypuścił w sezonie świątecznym roku 2000. W pierwszej serii, ich ubranka nie były materiałowe, lecz plastikowe. Kiedy zakładało się ubranko lalce, komentowała ona swój nowy strój wgraną frazą (dzięki - z tego co zrozumiałam - magnesom znajdującym się na nich i na lalce), mogła także "rozmawiać" ze swoimi koleżankami z serii. Lalki były wysokie (28 cm), każda miała "prawdziwe włosy" i zwierzaka. A! I świeciły im się usta, jak mówiły ;-) Pojawiły się tylko w dwóch odsłonach (seriach) oraz w wersji mini (mniejszej, mniej też w niej mówiły). U nas najczęściej można spotkać ich mcdonaldsowe wersje. Początkowo lalki były 4: Tia - czarnowłosa murzynka, Summer - rudowłosa, Nikki - brązowowłosa mulatka i Alexa - blondynka. Piąta, niejako zastępująca Summer - Miranda pojawiła się w serii Fashion Diva Starz (cóż, w Mattelu wolą blondynki i róż). Wszystkie lalki z tej serii miały ok. 30,5 cm wzrostu i wypowiadały tylko 4 zdania. Z reklam i "pudełkowych" zdjęć w "internetach" wnoszę, że była jeszcze jedna wersja "niższa" z Mirandą. Więcej diw nie było, Mattel zainwestował (na krótko) we Flavas i na dłużej w My Scene.


Moja Diva to, jak już wspomniałam Miranda, druga blondynka w DS: jasna "skóra", blond włosy z różowymi pasemkami (tak można ją odróżnić pod Alexy), zielone oczy i różowe cienie do oczu. Miała też swoje CV: miała być wesołą, artystyczną duszą, wydająca czasopismo, którą pozostałą 3 spotkała na koncercie. Nie miała, jak pozostałe lalki, przypisanego sobie koloru, ani zwierzaka. Po naciśnięciu miękkiego czubka głowy, mówiła głosem Tary Strong, tej samej, która dubinguje Twilight Sparkle w MLP: FiM (zajrzyjcie tu i tu), jeśli chcecie usłyszeć ją "w akcji"). Miała sporo akcesoriów: sukienkę, buty, kosmetyki, ozdoby do włosów, komórkę, torbę...



Moja nie miała niczego ;-) Pomocy w odzianiu udzieliły Bratz i (chyba) Barbie oraz (pewnie) jakiś klonik w kwestii korony ;-) W obuciu niestety nikt pomóc nie mógł, dlatego pozostała bosa. Na potrzeby "obfocenia" wymyśliłam więc, że jest jak Paris Hilton - bogatą dziedziczka, która wychodzi ze swego hotelu na prywatną plażę z drinkiem w dłoni (tak, to ta z obciętymi palcami). Towarzyszy jej pies (to Taffy od ale bez szczeniaczków) oraz, ponieważ nie mówi jak Tara - dwie Twilight: większa "po dziecku" z McD i mniejsza - nówka z pudełeczka.
Miranda z... egzotycznym drinkiem z palemką ;-)



...z pieskiem Taffy...



...z Twilight Sparkle (x2) ;-)







A na koniec obie Twilight, jeszcze nie jako Księżniczki (bez skrzydeł). Twilight-Księżniczkę mam w wersji do składania, ale jeszcze nie złożyłam ;-)


Chyba najlepszym zdjęciem w tym zestawieniu dziękuję Wam za odwiedziny, komentarze, a zwłaszcza za łaskawe przyjęcie w gronie blogujących lalkowiczów! Nigdy bym nie pomyślała, widząc "bidną" jedynkę na liczniku odwiedzin pod koniec stycznia, że w dwa miesiące ponad 1000 razy będziecie tu zaglądać.
Dziękuję, pozdrawiam i życzę spełnienia lalkowych marzeń! MF
----------------------------------------------------------------------------------------

Dzisiejsza lalka:  Miranda
Linia lalek: Diva Starz, 2001
Producent: Mattel
Oficjalna strona: http://www.mattel.com/
Opis: Wysoka (powinna być na 30,5 cm), ale bez butów będzie ze 29, oczy zielone, włosy blond z różowymi pasemkami, długie (do ud), proste. Ruchome: głowa, ręce, nogi. Ubrania: różowa spódniczka w kratkę i top (od Barbie?), kurteczka (ten od Bratz), srebrna korona (od klona pewnie, wykonanie takie sobie, mam ją, jak i pozostałe ciuszki, z drugiej ręki). 
Właściciel: drugi?
BONUS:
Suczka Taffy z zestawu "Taffy i szczeniaczki", Mattel 2008 (mam też szczeniaczki i butelkę dla jednego, reszty akcesoriów nie było), "rozklekotany" labrador z różową obrożą.
Twilight Sparkle, mała figurka, Hasbro 2010 (właściciel pierwszy) oraz większa z "prawdziwym" ogonem, Hasbro dla McDonalds 2011 (właściciel drugi).

środa, 18 marca 2015

W Petersburgu noc, czyli Alicja w Krainie (nie)Czarów


Wszyscy, wprost lub naokoło (np. przez adaptacjE Disneya), znamy baśniową Alicję...

Jej twórca, Charles Lutwidge Dodgson, bardziej znany pod swoim literackim pseudonimem Lewis Carroll*, to nie tylko jeden z najbardziej znanych autorów książek dla dzieci, ale także genialny matematyk, uzdolniony fotograf-amator, a nawet duchowny kościoła anglikańskiego.
Moja Alice.
Barwna postać autora nie będzie jednak bezpośrednio „bohaterem” mojego wpisu, nie zamierzam także, zwłaszcza na fali ostatnich skandali, opowiadać się po jednej ze stron w dyskusji dotyczącej jego niejasnych relacji z młodymi dziewczętami (psychoanalitycy zrobili to już za mnie). Z tego powodu moje zdanie o nim jest słodko-gorzkie, a sam Dodgson/Carroll to dla mnie taki wielki-mały człowiek.
Chciałabym zatrzymać się na pewnym szczególe jego biografii... Otóż Carroll właściwie nie podróżował, nigdy nie opuścił rodzinnej Anglii, poza jednym wyjątkiem, a była nim podróż (1867) do carskiej wówczas Rosji. W podróży tej odwiedził także miasta (wówczas będącej pod zaborami) Polski: Wrocław, Warszawę i Gdańsk. W Rosji zaś przebywał m.in. w ówczesnej stolicy - Petersburgu. Miasto niezwykle mu się spodobało, chwalił szerokie ulice, jakich nie widział w żadnym znanym mu europejskim mieście, a także to co dziś nazywamy zabytkami, w tym kościoły, które chętnie odwiedzał. Nazwał miasto, zbudowane na krwi, cierpieniu i (osuszonych) bagnach "pod linijkę" Piotra I, „miastem olbrzymów/gigantów”. (więcej o autorze i tymże mieście w tym artykule w jęz. angielskim). Podróż do Rosji stała się ważna dla Carrolla nie tylko poznawczo, to tam miał powstać zarys drugiej części jego Alicji... - Po drugiej stronie lustra (1871).
My, jako fani lalek, pamiętamy zaś może inną bajkę, już współczesną, której prolog przenosi nas do (jeszcze) carskiego Petersburga. Jest nią chyba pierwsza "tego typu" animacja nie będąca dziełem Disneya - myślę tutaj o "Anastazji" (tutaj link do mojej ulubionej piosenki z tej animacji, posłuchajcie). Ma ktoś Annę/Anastazję? Chętnie obejrzę :-)


Moxie Girlz: Avery, Masquerade Ball (edycja z 2010 roku).

Tak, prezentowany tu profil jako jedyny posiada kolczyk!

Przedstawiam Wam dziś Alicję od MGA - to Avery Moxie Girlz z serii. Do serii należały także: Merin jako Królewna Śnieżka oraz Bryten jako Roszpunka. Serię trudno wyszukać po nazwie - rok wcześniej taką samą nadano serii z Sophiną, Lexą i Avery w karnawałowych maskach i przebraniach. Tym razem  ubrano w stroje bajkowych postaci i tak się złożyło, że z obu mam... obie Avery. "Tutejsza" ubrana jest zgodnie z naszymi carrollowsko-disneyowskimi wyobrażeniami o tej bohaterce: błękit, biel, odrobina czerni. Na zdjęciach poniżej towarzyszy jej, w podobne kolory ubrana, laleczka pamiątkowo-regionalna promująca petersburską operę.


Przyjaźń amerykańsko-rosyjska (a może chińsko-chińska)?
Plasticzanka i porcelanka, obie łączy Petersburg i... błękit <3

Tak, byłam w Warszawie, we Wrocławiu, w Gdańsku. Byłam też w Petersburgu. Służbowo i krótko, więc nie widziałam wiele. Zimno (choć późna wiosna) i remontowo (bo przed Igrzyskami), więc ciepłych wspomnień też jak na lekarstwo. W naprawdę dobrym i w tym wielko-małym towarzystwie, więc słodko-gorzko. W mieście takim, które bardziej niż z happy endem (pięknej, choć nieprawdziwej) opowieści o "Anastazji", kojarzy mi się z piosenką Nohavicy, całkiem zgrabnie po polsku wykonywaną przez Artura Andrusa, która posłużyła mi za tytuł tego posta.
Petersburg na zawsze będzie dla mnie składać sie z kontrastów, takich jak nowoczesny hotel z wielkimi reprodukcjami Dalego w holu, z którego wychodziło się "na pył i piach" pełnej śmieci, remontowanej ulicy, przy której stał... czy pełne wspaniałych zbiorów muzeum (przyrodnicze!) z łuszczącą się i odpadająca z sufitu farbą. Jeśli już gigant, bo olbrzymem Petersburg jest (przepych budowli, szerokość ulic i placów, ilość samochodów (ale: korki!)), choć nie o glinianych (choć w pyle) nogach... to jednak gdyby spojrzeć w głąb, przez i ponad... przestaje imponować. Może przez to jest bardziej swój, bardziej ludzki? Podobnie zresztą jak Carroll.
Tylko, że...
Byłam poważnym, "dorosłym" wręcz dzieckiem, nigdy naiwnym, zawsze przewidującym... im jestem starsza, tym bardziej za tą dziecięca ufnością do świata i ludzi tęsknię.
Chcę ją widzieć i czuć w zaczarowanym świecie (mądrych) baśni, w egzotycznej podróży, która zdarza się raz w życiu, w szlachetnym marzeniu by nasi mistrzowie, idole pióra nie mieli (choćby tylko tych najbardziej nielubianych przez nas) skaz. Chcę nie wiedzieć (o...), ale wiem. I wciąż kocham.

Alicja, jedna z moich najbardziej ukochanych postaci bajkowych...
...nie tylko dlatego, że ubiera się w mój ulubiony kolor!
(Truskawki też b. lubię!)
Jak to szło: jedzenie powiększa czy zmniejsza? Nie, to picie, a może nie tak?
Cóż - klucz na pewno jest za duży!
A Neo ostrzegał: "Nie idź! za białym królikiem...."
Pamiętacie gadające kwiatki? 
Ten nie gada, trochę już mizerny, bo przyplątał się dawno - na Dzień Kobiet.
Chcę widzieć, ale rysy na portrecie sprawiają, że nie poznaję już przedstawionej na niej twarzy. A przyjemność z lektury, gdy się zna wszystkie "Żiżki" zamiast większa, staje się mniejsza, bo... tak jak nad "moim" Petersburgiem, nad naukowym geniuszem, mistrzem słowa, pionierem artystycznej fotografii, jak miecz Damoklesa wisi do dziś pytanie: był czy nie eufemistycznie to ujmując "wielbicielem" ledwo-co-nastolatek.

Z zewnątrz - wyjazd życia, piękno budowli, wielki pisarz. W środku - wielki zawód, złuszczone tynki, ludzka krzywda. Takie jest życie, takie są miasta, tacy są ludzie. Szkoda. Ale dobrze, że nie wszyscy... Dzięki takiemu "ludziowi" mam dziś, choć dopiero z lotniska, a nie z miasta, moją Operę.


*Wpis dedykuję Barbarze, która, gdy tylko usłyszała, że Lewis jest moim ulubionym pisarzem, zaczęła mnie dokształcać w kwestii jego „bezecności”. Szybko okazało się, że faktycznie Lewis, ale nie z „imienia”, a  z nazwiska (C.S. Lewis). Pozdrawiam Cię, Basiu!

-------------------------------------------------------------

Dzisiejsza lalka: Avery
Linia lalek: Moxie Girlz, Masquerade Ball: Alice in Wonderland, 2010
Producent: MGA Entertainment
Opis: Wysoka na 10.6 cala (ok. 26,92 cm), jasna  "karnacja", oczy niebieskie, delikatny makijaż, włosy blond, rozpuszczone,  długie. Na włosach czarna opaska z kokardką. Ruchome: głowa, ręce, nogi (zginają się na 3 razy), buty-baleriny czarne z "zapięciem" (nie ma stóp). Ubrania: wmoldowane majteczki, niebieska sukienka z białym fartuszkiem, getry w czarno-białe pasy. Niebieskie kolczyki-wkrętki (moja lalka ma tylko jeden). 
Właściciel: drugi.




BONUS: 
Druga lalka: lalka regionalna, lalka narodowa rosyjska, promująca operę petersburską. 
Opis: głowa porcelanowa, reszta materiałowa, strój w kolorach błękitu, bieli i złota nawiązuje do tradycyjnych rosyjskich strojów kobiecych. Produkcja: gdzieś przed 2012.
 

piątek, 13 marca 2015

Nie wierzę (w przesądy), czyli piątek 13go, SH i ja

Nie, nie wierzę w przesądy. A nawet gdybym wierzyła (a nie wierzę), po dzisiejszym dniu, musiałbym przestać.
W ostatnim czasie Katarzyna zaprezentowała swoje Starki... taką nostalgię miałam... W dzieciństwie miałam tylko jednego Superstara i był on moją najulubieńszą lalką-przyjaciółką ;-) Jakby mi tego mało było, dosłownie wczoraj, zaciekawiona nazwą, odwiedziłam pierwszy raz nieznanego sobie wcześniej amerykańskiego, lalkowego bloga i pobieżnie przeglądając zawartość więcej czasu poświęciłam przejrzeniu zakładki "moje lalki". A tam ona... Skipper... Tak mi się (znów) zachciało tej lalki... Kiedyś odpuściłam fajną aukcję "staruszki", ale to urocze mordki z superstarowych czasów wywołały ów wczorajszy sentyment.
Feralny piątek 13go, a mnie się wszystko i udało i ułożyło. Misterny plan, który zawierał m.in. zaległe odwiedziny "imieninowe", pozwolił nawet, przy tej okazji na wstąpienie (podczas oczekiwania na powrotny autobus) do dawno nieodwiedzanego przeze mnie SH. Nawiasem mówiąc, mam duży sentyment i lubię (zwłaszcza niektóre) te przybytki, a wśród nich zwłaszcza te ciucholandy, które ekhem... nie "pachną", takie w których rzeczy nie ciągną się kilometrami, a najbardziej takie, gdzie są zabawki, bo to (przynajmniej) zakłada obecność lalek. Dziś, choć dawno w SH nie byłam, a w tym konkretnym to już szczególnie, a jeszcze dawniej coś tam lalkowego/zabawkowego kupiłam, coś mnie tam ciągnęło.
 
Wchodzę bez większej nadziei, i od razu przez pierwszą większą salkę, do mniejszej: tam wszystko co lubię: chusty, torebki, zabawki. Omiatam szybkim "lókiem" zabawki reprezentacyjne przy wejściu - nic ciekawego, a przynajmniej nic, czego bym wcześniej nie widziała (wypatrzyłam jednego pelikana TY z tych większych, ale nie zawahałam się ani chwili). W małej salce same starsze panie... Przebierają chustki i (w sumie nie wiem co), bo już widzę, że w koszach nie ma zabawek... Smutno. Biorę pomarańczową arafatkę pod kolor do moich dzisiejszych butów. Myślę: "choć tyle będzie". Chcę dalej patrzeć na chustki, ale ogląda je ze obok starsza pani. Czekam na swoją kolej. Ale wtedy na oknie dostrzegam plastikowe pudełka - chustki są już stracone. W pudełkach na wierzchu miśki, cos co przypomina ochraniacze i rzeczy cóż... nie wiem jakie (tj. bardzo poniszczone). Zniechęcam się po raz drugi. Wyjmuję... Superstara, a zaraz potem... Skipper! I jeszcze ubranka (nie wiem czy oryginalne, ale czy to ważne). Nerwowo zbieram wszystko, ale panie widać nie są fankami Barbie mojego dzieciństwa, bo choć omiatają wzrokiem i ręką pudełka, nic mi nie umknie. Pakuję (prawie) wszystko do torebeczki z "kraty" i do ważenia. Waga łaskawa, wczoraj (czwartek) była nowa dostawa, więc dziś trochę taniej. Wszystko poważone daje taką cenę, że chce mi się śmiać, więc ze słowami "jak szaleć, to szaleć" i szalonym uśmiechem, płacę.
Rezygnuję z dwóch podartych ubranek, ale potem zaczynam żałować, że nie wzięłam jednego z nich - kenowych spodni, ale bez góry to... no wiecie... Pakuję wszystko, płacę, biorę resztę.
 
Ośmielona tym wszystkim pytam nową (bo nie znam, nie kojarzę), młodą (nie przyjrzałam się, ale obstawiałabym mój wiek, albo coś koło tego) sprzedawczynię:
-Przepraszam, a często macie Państwo lalki?
-No tak, czasami. Ale  TE ŁADNE to zawsze od razu sprzedajemy, we czwartek - dopowiada pani asekurującym się/przepraszającym/lekko zdziwionym tonem głosu i spogląda (nie)znacznie na moje lalkowe zakupy.
-Ładne? TE są najładniejsze! - odpowiadam z rozbrajającym uśmiechem. Widząc jednak jeszcze większe niż wcześniej zdziwienie malujące się na twarzy miłej pani, szybko dopowiadam: bo wie Pani, to są lalki z mojego dzieciństwa.
I zanim okaże się, że zdradziłam sprzedawczyni największy sekret marketingu ciucholandowego, przez co od teraz każda lalka, nieważne w jakim stanie, kosztować będzie co najmniej naście złotych (chciano mi tak sprzedać kiedyś, w innym SH nagusieńką, bosą, bidną Bratzkę), uciekam ze sklepu na autobus.
W drodze z przystanku do domu, drogę dwa razy przebiega mi czarny kot. A że hodowałam kiedyś takowego i nie, nie wierzę w przesądy, śmieję się mimo deszczu, mając w torbie wymarzone i "wypaczone" lalki.
 
Piątek 13go, czarny kot przebiegający drogę, rozbite lustro (dziś nie, ale ostatnio ze 3 lusterka poszły), nie wychodź w ten dzień z domu, to przynosi pecha... Nie, nie wierzę w przesądy. A nawet gdybym wierzyła, to dziś musiałbym przestać.
 
No dobra, nie był do końca czarny,
ale w końcu jest kot na moim blogu!
 
Oto one, wybaczcie zdjęcia, robione na gorąco (dosłownie też, bo na kocu), przed myciem "lepiących się nieco panien". Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie - niech pisze, chętnie uzupełnię im metryczki ;-)
 
Ubranka (z różnych "parafii").
Bardzo fajny ten żółty płaszczyk, ale... czy ktoś wie czy w ogóle da się sprać pisak?

Jakaś Barbie (Superstar): Island Fun Barbie, 1997.
Oczy niebieskie, delikatne cienie fioletowe, usta jasno różowe, włosy miodowy blond, lekko kręcone, za łopatki.
Niestety sklejone były czymś czerwono-różowym i mają ubytki. Poza tym OK, tylko dziury w uszach "domowe".
Sygnowana: ciałko 1966, głowa (sygnowana wewnątrz) 1976, Malezja.
EDIT: Wdzięczna Lunarh za identyfikację, donoszę, iż jest to Island Fun Barbie, 1987.

Jakaś Skipper [Czy może to być: Teen Fun Party Skipper? taka mi się znalazłą].
Oczy fioletowe, usta wg mnie pomarańczowe, włosy dwukolorowe - różne odcienie blond (z tyłu głowy miodowe).
Sygnowana: (standardowo: ciałko i tył głowy) 1987, Chiny.
 

poniedziałek, 9 marca 2015

Tajemnica z pamiętnika, czyli jeszcze raz o pierwszej serii Moxie Girlz (i nie tylko)

Dziś kilka zaległości i odpowiedzi na zadane lub nie pytania, bo Moxie Girlz, jak to lalki, mają swoje tajemnice i skrzętnie je ukrywają...

Na początek bonus do opisu pierwszej serii Moxie Girlz – dodatki. Do Avery dodano kurteczkę, którą dość dobrze już widzieliście, i jeśli spotykam „ten model” na aukcjach na 99% jest w niejże, więc nie jest to zbyt interesujące ani odkrywcze.
Dużo fajniejsze i rzadziej dostępne, zwłaszcza w modelach z drugiej ręki są „prawdziwe” (tj. plastikowe, a nie ubraniowe) dodatki do lalek, a te o wiele ciekawsze miała Lexa, a już najfajniejsze – Sophina. Lexa przybyła do mnie z rzeczoną deskorolką, która zupełnie do niej nie pasuje – MGA się nie popisało w tym przypadku (poprawiło się nieco tworząc deskorolko-zestaw do makijażu w zestawie Avery More 2 Me oraz deskorolkę do malowania w zestawie ubranek i akcesoriów Art-titude), ale wiadomo – nie od razu Moxie "zbudowano"! Za to Sophina to już zupełnie inna bajka – świetne okulary, dziś byśmy powiedzieli „hipsterskie zerówki” oraz laptop, a właściwie netbook, patrząc na jego rozmiary w stosunku do dłoni lalki. Nie macie chyba już wątpliwości, dlaczego (prócz uroczego pyszczka) to Sophina jest moją ulubienicą i jednym z powodów mojego „chomikowania” lalek na większą skalę.
Dodatki serii Basics#1: okulary i laptop Sophiny oraz deskorolka Lexy.
Zaletą posiadania rzeczonej Sophiny Basics#1, jako pierwszy właściciel, prócz jej urody i wspaniałych dodatków (dzięki którym wygląda prawie jak moja miniaturka) jest i to, że do dziś przechowuję pudełko po niej. Właściwie nie wiem czemu tak się stało, bo nie myślałam w momencie jej dostania o zbieraniu lalek „na poważnie”... Może bo trzymałam w nim jakiś czas Sophinę po rozpakowaniu, ale bardziej chyba bo pudełko spodobało mi się „tak bardzo”, że szkoda mi było go wyrzucić. A może miałam już wtedy intuicję jakąś... nie wiedząc nic o tym, że można lalki zbierać będąc dorosłym i jak świetni i ciekawi ludzie to robią, i to nie za granicą, ale u nas, w Polsce! Na pewno nie dla sekretnego kodu, znajdującego się wewnątrz pudełka (wydrukowany był „za lalką”, późniejsze serie miały go przytwierdzonego do lalki na ozdobnym kartoniku), który miał odblokowywać nie-wiadomo-co, a dawał dostęp do tapety z lalką… Pudełko ma jednak do zaoferowania coś lepszego niż „tajny przez poufny kod” – rysunek (pierwszej serii?) Moxiaków, wykonany w stylu grafiki promocyjnej serii. Niby nic dziwnego w nim nie ma, bo uśmiechają się do nas z niego cztery „podstawowe” dziewczyny: Avery, Sophina, Lexa – jedyne, które pojawiły się w pierwszej serii, oraz wielka (i nadal często) nieobecna… Bria. A jednak nie Bria, lecz... Sasha.
Bria (pierwsza z prawej) z koleżankami przed zmianą imienia na mniej pospolite.
Czy znacie Sashę od MGA? Znacie, to jedna z czterech podstawowych Bratzek, starszych o osiem lat sióstr Moxie (produkowane są od 2001 roku). Nie każdy jednak wie, że początkowo... Bria miała także nazywać się Sasha. Czy było to spowodowane nerwową sytuacją w firmie (trwającym słynnym procesem MGA-Mattel, co spowodowało przerwę w produkcji Bratzek, tuż przed dziesiątą rocznicą ich "premiery", w których miejsce "wskoczyły" wówczas Moxie - bardziej dziewczęce, mniej wyzywające, co było częstym zarzutem wobec ich poprzedniczek), czy pomyłką grafika, czy brakiem pomysłu na nowe imię w dziale marketingu? Nie wiem i pewnie się nie dowiem, ale fajny "smaczek", no nie? ;-)
Innym "smaczkiem" są zamianki ubraniowe lalek (zwłaszcza) z pierwszej serii na zdjęciach promo. Spójrzcie np. tutaj – Lexa w stroju Avery, Avery - Lexy, a Sophina w swoim. Podobnie, choć nieco inaczej na tyle opakowania wspomnianych już akcesoriów Art-titude: Avery ma na sobie ubranko Sophiny, a Sophina Lexy (oba z serii Basics#1), Lexa zaś - Sophiny z zestawu podwójnego z Avery ("Best Friends").
Caring is sharing w lalkowym świecie - tył opakowania akcesoriów Art-titude (zdjęcie mniejsze)
Natalia z BFashions wspominała jakiś czas temu pisząc o swoich lalkach będących owocem współpracy Mattela ze Stardollem (nigdy się w to nie bawiłam, więc mnie poprawujcie, jeśli się pomylę), o promowaniu tamże Moxie Teenz, a ja znalazłam, że i Girlz. Jeśli spojrzycie na screeny na tej stronie, zobaczycie nie tylko wyżej opisaną wymiankę, ale i wiele strojów z pierwszych serii Moxie Girlz: w tym (sądząc po włosach) Lexę w swojej sukience z Basics#1, ale w butach Sophiny z Art-titude, na wieszakach ubrania Lexy i Sophiny z tejże serii, tunikę i jeansy Sophiny z Basics#1, a po prawej i jako bluzka na Lexie - ubranka Sophiny (z inną bluzeczką) i Avery z bardzo rzadkiego, a wspominanego już setu "Best Friends", jak również buty Lexy z Art-titude, gitarę z pierwszej serii "piżamowej" (Jammaz) i "radio" ze wspomnianych już dodatków Art-titude...
Gdyby ktoś był ciekawy (o ile jeszcze tego nie zna), jak zmieniają się koncepcje od rysunku do gotowej lalki – czasem nawet nie w obrębie jednej serii, jak to się stało z projektami "Best Friends", przewidzianymi jako Bratzowe, zapraszam na tę stronę.
Last but not least, obiecane mocowanie głowy Moxie Girlz: tak, jest na haczyk, nieco mniejszy i mniej rozgałęziony niż barbiowe, ale i bardziej sztywny. Pragnącym operować Moxie przyda się suszarka: głowy są twarde, szyje także, a do tego węższe nieco niż u Barbie (choć mocowanie haka identyczne), trzeba uważać, żeby ich nie ukruszyć, co wdzięcznie prezentuje dla Was Lexa "no name". Długo tego nie powtórzę i nie, nie wpadłam na zamianę ciałek Moxie-Barbie, przerażona widokiem nieco ukruszonej w trakcie eksperymentu, ale naprawionej szybko, szyi Lexy.
Swoją drogą, ciekawe jak wyglądają mocowania w zestawach z wymiennymi główkami? Wie ktoś?
Odgłowienie Lexy (to, co błyszczy, to poprawki "odpryśniętego" plastiku szyi).

Suszarka pomaga, ale głowa jest naprawdę twarda (i zwężana, haczyk zostawił ślad w trakcie wyciągania).

Porównanie: haczyki mocowania głów u Moxie Girlz (MGA 2009) i Barbie (Mattel 1999).
Mój nie-udolny tj. "artystyczny" rysunek jak to wygląda
(wysokie to-to na 1,8 cm, szerokie na 1,1).
PS Bonus dla ciekawych i cierpliwych: oto jak wygląda(ła) zamianka (by B) ubranek między moją Kellan, a nie-moją Arielką od Disneya, opisana w ostatnim moim poście:
Arielka - Disney, po wyjściu na ląd ;-)

Hybrydka Kellan - Moxie Girlz, muszę przyznać, że dzięki "plecaczkowi",
muszelki trzymają się na niej lepiej niż na prawowitej właścicielce.