czwartek, 21 maja 2015

Bicie rekordu albo Mona Lisa czyli koleżanki i koledzy RG od kosza

Cześć, dzisiaj poznacie powód, dla którego stałam się niespodziewaną właścicielką Rochelle Goyle ;-)
 
To był tak, to było tak - przed weekendem majowym weszłam do SH, było kilka lalek Barbie z przedostatniego moldu, ale drogo... między nimi maluszek z uroczą buźką i nieznaną mi sygnaturką oraz jego jak dedukowałam, "mama", gdyż lalki wydały mi się podobne, pewnie przez włóczkowe odzienie (być może były od jednej osoby, bo nawet Barbary ubrano w wełniane, choć o wiele gorsze i niezbyt pasujące, "ubranka") i HONG KONG na ciele. Podeszłam do kasy, wywiedziałam się o ceny... z kalkulacji wynikało, że wszystko prócz dzidziusia za drogie. Pomyślałam tak - cóż takich Barbiów nie zbieram więc OK, a po "mamę" wrócę, jak dowiem się skąd dzidziuś (a więc i ona) i zabrałam go do domu za 70 groszy. Oczywiście coś tam się dowiedziałam, ale uznałam, że może to niekoniecznie to... a w międzyczasie żałowałam, że nie kupiłam "mamy". Wróciłam do SH tydzień później, myślę - jak będzie to będzie... Poszłam a tam pierwszą rzeczą jaką wyciągnęłam była znana Wam już Roch (Barbiów już nie było). 
 
Wyciągnełam jeszcze takie "bezcenne" cuda:
 
Nie, nie wiem co to, zdało mi się urocze i przypominające Monchhichi
(musiałam przegapić jakąś czapkę, bo włosów ma tyle ile widać, czubek głowy łysy,
ale uciekłam szybko od kosza, bo się bałam, ze mi dzieci wyrwą lalki ;-P)

To wiem co, ale wzięłam z chytrości, bo nie mam takiej lalki - pomyślałam o nich jako o dawcach głów...
Ale gdyby ktoś coś - chętnie przygarnę takie ciało.

Oraz "mamę" bez głowy... na szczęście była w pudełku i z wszystkim - do kasy. Zdecydowana byłam kupić tylko ją, ale pomyślałam - nie zawadzi spytać o resztę. 3,50 - usłyszałam. Za wszystko :-) Bicie rekordu (70 gr za sztukę!) zakończyło się sukcesem!
A teraz odkrycia.


Najpierw dziecko - sygnatura [cała na "prostokącie" z tyłu głowy] (c) U.D.CO.INC [poniżej] HONG KONG; na karku miejsce, w którym chyba miała być druga sygnatura, albo była i została zamazana w trakcie produkcji (?), mogę odczytać tylko coś co wygląd na "H"[ongkong?]. Głowa guma, ciało plastik. Ubranko staranne, ale raczej nie oryginalne. Po długich poszukiwanio-porównywaniach stwierdzam, że: 1) maluch jest wyrobem firmy Uneeda Doll Company; o tej amerykańskiej firmie, powstałej na Brooklynie i działającej w latach 1917-1991 [niektóre jej lalki są sygnowane inaczej, stąd znana jest też jako Tony Toy Company of Hong Kong], można dowiedzieć się więcej tutaj (polecam tę stronę), 2) jedyna pasująca do opisu lalka tej firmy to Pee Wee (zobaczcie czy nie podobny "pyszczek" i ubranko na zdjęciu tutaj, choć  mój lalek się nie zgina ;-), tak jak i jego "mama"), zatem jest to któryś (a właściwie któraś) z [The Pocket Size Doll] Pee Wee firmy Uneeda. Lalki te, mierzące 3 i pół cala, pojawiły się po raz pierwszy w 1965 roku i produkowane były do lat 80. XX wieku (wczesne ich wersje miały na stopach napis: Pee-Wees T. M.). Pee Wee - to zabawne i urocze zarazem imię doskonale pasuje do tego szkraba, choć niestety nie wiem, który/a to, może kiedyś znajdę, na pewno nie z pierwszych, bo nie ma podpisach nóg.
 
 
Teraz "mama" - po tygodniu w SH utraciła głowę, która walała się po koszu bez korpusu, miała też rozprute sukni "ramiączko" od sukienki na szczęście i ja, i sprzedawczyni pamiętałyśmy, że "mama" miała głowę i póki jej nie znalazłam, zakrywałam dzielnie koszyk przed nieletnią dziewczynką (ale nie martwcie się, jej mama i tak nie chciała jej nic z kosza kupić, więc z dzieckiem o lalki się nie biłam).Jest to lalka pełna niespodzianek. Po pierwsze, dobrze zapamiętałam, że obie lale wyprodukowano w Hongkongu, ale "mama" poza napisem "Made in Hongkong" na plecach i takim samym na każdym bucie, nie posiada innych (ciało plastik, głowa guma - ale bez oznaczeń). Po stwierdzeniu tego faktu na miejscu w sklepie wiedziałam już, że nie jest mamą. Ale OK, zapłaciłam, to mam i do domu wracam. W domu - cuda panie, cuda - czyli robię oględziny kiecki, a tu taki widok:
 
Nie chcecie wiedzieć z jaką sztuką quasi-koniakowskiej bielizny mi się to skojarzyło ;-) ale po konstatacji, że to nie może być to co myślę, odważnie przeszukałam jej "kieszenie" i znalazłam to:
 
 
Serwetkę, na której jednej części znajdował się rysunek naczyń i napis: "Przy opuszczaniu stołówki, prosimy o zwrot naczyń. Dziękujemy za pomoc!" Fakt: 1) lalka była w stołówce; 2) lalka była w Norwegii. Pomyślałam wtedy: a co, jeśli lalka stała na stole, a w jednej kieszonce miała solniczkę, a w drugiej pieprzniczkę, albo w obu serwetki? Mogło tak być, zwłaszcza w jakiejś domowej/rodzinnej restauracji.
 
Na koniec zdjęcia, lalek sztuk dwie ze sztuką... Tajemnicza Norweżka z Hongkongu występuje, a jakże, przy jedzeniu by Cezanne, a malutki amorek przy tycjanowskiej Wenus. Razem, już odziani, oglądają Mona Lisę - czyż moja tajemnicza brunetka z uśmiechu i nieznanej do końca przeszłości nie przypomina Wam bohaterki tego obrazu Leonarda? 
 



 
 

18 komentarzy:

  1. Cuda i dziwy, o jakich śniło się tylko szalonym lalkowiczom!:D

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam dwie małe Pee Wee, obie z SH, mają trochę popisane pyszczki długopisem, jeszcze się kurują. Obfocę i pokażę niebawem, to porównamy :-) "Mama" jest śliczną lalką, a maluch z pierwszej foty - coś mi dzwoni, ale nie wiem gdzie, jakieś odległe wspomnienie tego loda zawieszonego na szyi, jest dość miękki, prawda? (może kojarzę, bo go gryzłam w dzieciństwie ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale fajnie! To czekam na prezentację Pee Wee. Mama jakoś z Holenderką, nie wiem czemu mu się skojarzyła ;-) Lód? - najmiększy! więc do gryzienia mógłby się nadać :-) cieszę się, że rozpoznałaś anonima, mi się właśnie też z czymś kojarzył... (ale ja gryzłam siostrę w dzieciństwie;-))

      Usuń
  3. Śliczne, bardzo lubię laleczki vintage, mam trzy Uneedy. W tym jedną piżamkową.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! A pokazywałaś? Muszę przejrzeć uważniej Twoje wpisy w takim razie, żeby mi jakaś nowa wiedza do głowy wpłynęła, a przez to okazje lalkowe nie odpłynęły ;-)

      Usuń
  4. Sukienka z dwoma "pojemniczkami" bardzo interesująca! Powiedziałabym, że tak samo jak i mama z córką! Ślicznotki! Masz farta do takich odkryć!
    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, ale gry je zobaczyłam dopiero! w domu i to wypchane, miałam różne dziwne myśli... A mam szczęście, bo już wiem, że jak coś ma "podpis" to to jest Coś, dawniej bym nie zwracała uwagi na sygnatury ;-) Serdeczności!

      Usuń
  5. taka panienka rodem z "Wanilii i Pieprzu"

    OdpowiedzUsuń
  6. Uwielbiam Uneedy też w swoich zbiorkach posiadam kilka:) Śliczne pyszczki mają. Gratuluję takich skarbów:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! Ja dopiero, wstyd przyznać, dopiero poznałam, ale już bardzo polubiłam! Będę ich wypatrywać, skoro już trochę się znam(y) ;-)

      Usuń
  7. Urocze laleczki. Bardzo ładne mają buzie. :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Świetne nabytki! Gratuluję serdecznie. Uneeda produkowała różne lalki od takich maluszków po całkiem spore lalki. Mam od nich urocze "bobo" takie 60 cm :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! Właśnie trochę sobie pooglądałam ich lalki i jestem również zauroczona :-) Spory ten "bobasek" ;-) ale musi być śliczny, z tego co obczaiłam ze zdjęć różnych Uneed!

      Usuń
  9. Te pojemniczki to mi się nie podobają, ale buźka sympatyczna... ten prawie Monchhichi przypomina mi teraz jeżyka...

    OdpowiedzUsuń